Filip Robota urodził się 30 kwietnia 1841 r. w Gostomii, w powiecie prudnickim. Jego ojciec - Maciej, znany był z polskich przekonań. Posiadał własne gospodarstwo. Matka - Agnieszka, pochodziła z polskiej rodziny Kurspiot. Rodzice marzyli o tym, by ich syn został nauczycielem i nauczał śląskie dzieci. Rodzice Filipa mieli realne szanse wykształcić syna jako nauczyciela. Najpierw posłali go w rodzinnej wsi do niemieckiej dwuklasówki, a potem do preparandy w Białej, w której przygotowywał się do zawodu nauczyciela. Wreszcie dostał się do Głogówka w 1859 r. Tu Filip miał ogromne szczęście, mogąc w seminarium nauczycielskim doskonalić język ojczysty. Filip w Głogówku trafił na wspaniałych pedagogów i specjalistów, wśród których wyróżnili się: dyrektor Juliusz Juttner, Józef Dorn, Jan Besta i Augustyn Cygan. Pod ich kierunkiem zdobył Filip gruntowne wykształcenie: pedagogiczne, dydaktyczne i metodyczne. Większość profesorów seminarium w Głogówku dobrze mówiła po polsku, toteż Filip mógł pogłębiać znajomość języka polskiego, która wyniósł z domu. Filip od dziecka był zafascynowany muzyką. I właśnie ucząc się w Głogówku miał ogromne szczęście, ponieważ trafił tam na wybitnych nauczycieli muzyki. Muzyki i śpiewu uczył go Leopold Heinze, wybitny znawca śpiewu kościelnego, oraz ksiądz Jan Hauschke, utalentowany muzycznie, znany szczególnie z mistrzowskiej gry na organach.
                                                       
Miał wiele szczęścia, tym bardziej, że miał doskonałych nauczycieli i wzory, jak np. dwujęzyczny elementarz Onderski z 1845 r., wydany we Wrocławiu. 28 sierpnia 1861 r. Filip Robota zdał egzamin dojrzałości w seminarium, z wynikiem dobrym. Po egzaminie kilka miesięcy przebywał w domu rodzinnym, a następnie jako adiutant (czyli pomocnik) objął posadę nauczycielską w Bełku, w powiecie rybnickim. Pracował tam 4 lata w nie zwykle trudnych warunkach, bo klasa liczyła 150 dzieci, które uczyły się w małej izbie szkolnej. Brak było książek, obrazów i pomocy naukowych, a Robota tylko pilnował, żeby dzieci nie połamały sobie nóg w dziurawej podłodze. Poza tym, Robota wiele serca poświęcał językowi polskiemu, natomiast o wiele gorzej szło mu z lekcjami niemieckiego, o czym świadczą dokumenty powizytacyjne z 1863 r., stwierdzające lekceważenie przez nauczyciela języka niemieckiego, ponieważ uczył dzieci biernej nauki języka niemieckiego. Wizytator pisał: „Nauczyciel podpowiada dzieciom wyrazy polskie, które to wyrazy dzieci tłumaczą na język niemiecki i stosują w zadaniach wyuczonych na pamięć”. Po wizycie wizytatora Robota po prostu dostał przeniesienie, które okazało się pomyślne dla niego. W roku 1865 przeniesiono go do Hajduk (Chorzów Batory), gdzie przez 2 kolejne lata pracował w bardzo trudnych warunkach. Była to nowo wybudowana szkoła o wiele lepiej wyposażona w pomoce, niż ta w Bełku. Chociaż, w kilka lat później, Robota twierdził, ze szkoła w Bełku była dla niego prawdziwa szkołą życia. Po dwóch latach pracy w Hajdukach, znów dostał przeniesienie do innej szkoły, chociaż bardzo dobre warunki pracy były w tej szkole. Został przeniesiony do Bujakowa, w powiecie rybnickim. Uczył tam najmłodsze dzieci. To tam poznał hrabinę Schaffotsch, która sprawowała patrona nad szkołą. Była to znajomość, która przetrwała przez całe życie Roboty. Mimo patronatu hrabiny, w szkole nie działo się najlepiej. Klasy były przepełnione, ławki popsute. Czwarta część uczniów nie przychodziła do szkoły. Najlepsze wyniki osiągnął Robota w nauczaniu języka polskiego. Znowu, tak jak w Bełku, mniej przykładał się do lekcji niemieckiego. Ale ocena powizytacyjna była dobra. Kolejny inspektor uczciwie napisał w sprawozdaniu, ze Robota ma dobra postawę moralną, jest pilny i zaangażowany w pracy. Zarobki były niskie. Robota dostawał skromne 120 talarów. Z tego 75 płacił swemu 60 letniemu kierownikowi, Januszowi Krauze za utrzymanie. Na dodatek, gdy przyjeżdżał inspektor, to zwykle na jakiś tydzień i nauczyciel go musiał utrzymywać. Wieczorami, gdy nie wiadomo było co z inspektorem robić, Robota najczęściej grał i nie ukrywał, że uwielbia to robić. I właśnie inspektor szkolny, ksiądz Ludwik Edler, który doceniał muzyczne zainteresowania i talenty nauczyciela, zaproponował mu posadę organisty. Muzyka to był sens jego życia. Zatem w 1868 r. przeniósł się do Kościana w Poznańskiem, gdzie objął stanowisko nauczyciela i organisty. Wprawdzie pensja była wysoka, zarabiał bardzo dobrze, warunki były wyśmienite. Robił to, co najbardziej lubił... Ale Robota wcale się tam nie czuł dobrze. No cóż, inni ludzie, inne tradycje, mentalność. Z dala od stron rodzinnych... W końcu zaczął marzyć o powrocie na Śląsk. Jego marzenia skończyły się powrotem. Udało mu się dostać pracę w Starych Tarnowicach koło Tarnowskich Gór. A tam, bliskość Bytomia i zetknięcie się z silnym ośrodkiem polskiego ruchu narodowego i jego przywódcami było spowodowało, że Robota czynnie włączył się w akcję uświadamiania narodowego ludu śląskiego. Wtedy z resztą, czyli w 1869 r. doszło do jego pierwszych prób pisarskich. Ukazały się artykuły w „Zwiastunie”, na tematy społeczne i pedagogiczne, w których akceptował umiłowanie do obyczajów i zwyczajów polskich i języka. Bronił języka i walczył o język. Szczególnie ostro występował przeciwko zachwaszczaniu języka ojczystego wyrazami niemieckimi, pisząc „My Górnośląscy dozwalamy sobie naszą ojczystą mowę niemieckimi wyrazami zepsuć, jak gdybyśmy polskich nie mieli lub nie znali”. Poprzez artykuły umieszczone w prasie starał się dotrzeć, do jak największej liczby ludzi. Dlatego pisał też do wielu innych gazet polskich na Śląsku, w Poznaniu, na Warmii i Mazurach. I mimo, że był nauczycielem w państwie pruskim, podpisywał te artykuły swoim nazwiskiem. Był odważny, bo był przekonany o słuszności tego, co myśli, pisze i robi. W Starych Tarnowicach pracował tylko rok, bo władze oświatowe przeniosły go do Białej. Pracował w szkole wiejskiej, która liczyła 235 dzieci ze Starego Miasta, Szonowa, Wasiłowic, Józefowa i gminy Zamkowej. Tam pracował 2 lata. Jednak jego marzeniem była praca w Prudniku, o która zabiegał od lat. Po 10 latach pracy pedagogicznej, marzenie Roboty spełniło się, z początkiem roku szkolnego 1871/1872. ale jednocześnie nad Robotą zaczęły gromadzić się chmury. W 10 dni po zatwierdzeniu jego nominacji przez władze rejencyjne wpłynęło na niego doniesienie policji z Torunia. Robota był stałym korespondentem „Gazety Toruńskiej”. Pisał o życiu ludności polskiej na Górnym Śląsku, m. in. o braku szkół polskich, co zmuszało rodziców, obywateli państwa pruskiego, do wysyłania dzieci po naukę za granicę. Tak było, mieszkańcy Białej i Prudnika wysyłali swoje dzieci do tzw. Królestwa Polskiego, by mogły się uczyć języka polskiego. Policja oficjalnie dopatrzyła się w tej informacji przestępstwa. W rezultacie doniesienia, Rejencja Opolska zwróciła się do Starosty prudnickiego o przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. Robota zaskoczył Starostę, z miejsca przyznając się do autorstwa tekstu, mimo, ze groziło to utratą dopiero co zdobytej, wymarzonej posady. Tym razem obeszło się bez konsekwencji i Robota 11 maja 1871 r. objął posadę w żeńskiej szkole elementarnej w Prudniku. Jednocześnie uczył także w szkole zawodowej, prowadząc ćwiczenia gimnastyczne oraz chór. Ponadto aktywnie działał w organizacji nauczycielskiej. Osiągnął to co pragnął, ale jednocześnie zajmował się tym, co kochał, czyli muzyka. Pracę zaczął będąc w Starych Tarnowicach. Był tam tylko rok, ale efektem pobytu był wydany w 1870 r. modlitewnik. Napisał do nich 4 piękne antyfony na cześć Matki Boskiej. Były to pieśni chóralne. Robota przesłał je w darze ojcom Paulinom z okazji 300-rocznicy powstania klasztoru i kościoła na Jasnej Górze w Częstochowie. Obchodzono je w 1882 r. Natomiast, będąc już w Prudniku w 1872 r. wydał swoją najważniejsza książkę „Mały śpiewnik, czyli zbiór pieśni dla szkół polskich”. Była to 24- stronicowa książeczka drukowana w Lipsku. Książeczka była niewielka, bo Robota sam rozmiłowawszy w muzyce i śpiewie, zdawał sobie sprawę, jak ważnym czynnikiem dla rozbudzenia uczuć narodowych dzieci i młodzieży jest śpiew. Dlatego bardzo starannie dobrał 25 pieśni. Osiem jest w języku polskim i niemieckim. Poza piosenkami dwujęzycznymi są w śpiewniku piosenki górnośląskie oraz takie, w których wykorzystano teksty polskich poetów. Przeróbką autora jest piosenka, pt. „Wiosna” będąca aluzją pod adresem Kulturkampfu. Natomiast własnym utworem Roboty jest pięciozwrotkowa pieśń, pt. „Szczepy Spokrewnione”, której treść nawiązuje do ruchu kulturalno-literackiego zapoczątkowanego przez Czechów w 1900 r., zwanego potem panslawizmem.

Od Bałtyku aż po Tatry
Czechy, Lechy wszak to braty
Lechy, Czechy i Kaszubi
Bracia, czym się lud ich chlubi.”

Z punktu widzenia pedagogicznego i muzycznego było to jego dzieło życia. Ale Robocie to nie wystarczało. Mimo, ze po 30 latach pracy pedagogicznej przeszedł na emeryturę, to w pracy nie ustawał ani na chwile. W 1893 r. „Nowiny Raciborskie” wysunęły Robotę na kandydata do parlamentu pruskiego. Jego kontrkandydatem z ramienia partii Centrum był ks. Frank z Berlina. 15 maja 1893 r. Robota spotkał się w Raciborzu w szczelnie napełnionej sali z przedstawicielami różnych stanów, przedstawiając swój program, w którym domagał się swobody i wolności szkół, przywrócenia nauki języka polskiego we wszystkich szkołach, oraz równych praw dla Polaków i Niemców. „Rząd nie ma prawa do przymusowego germanizowania dziatwy polskiej” - mówił robota a odpowiedzią sali były huczne oklaski. W wyborach zwyciężyła sprawna agitacja niemiecka i posłem został ks. Frank. Robota nie załamał się, bo ucząc całe życie przeszedł twarda szkołę życia, co go uodporniło. Jednak więcej polityka się nie zajmował. Miał teraz więcej czasu na kontakty rodzinne. Toteż dosyć często odwiedzał brata Jana w Krakowie, gdzie zachłystywał się urokiem królewskiego miasta. Jednak nadal mieszkał w Prudniku, to były jego rodzinne strony, w których najlepiej się czuł. Często odwiedzał Gostomię i Wierzch. Uczestniczył w pracach kółek śpiewaczych oraz teatralnych. Komponował pieśni, m. in. Na cześć posła Szmuli. W Prudniku opiekował się młodym Jakubem Kanią z Siołkowic, który w 1892 r. odbywał służbę wojskową w Prudniku. W życiu rodzinnym nie zaznał szczęścia. Dwukrotnie owdowiał. Jego żony pochodziły z polskiej rodziny Sobotów, zamieszkałej w Browieńcu. Wniosły majątek w małżeństwo, ale Robota nie doczekał się dzieci. Część tego majątku przeznaczył na budowę groty w Prudniku - Lesie. Do ostatnich dni życia, Robota grywał na organach w klasztorze ojców Franciszkanów w Prudniku Lesie, głównie z umiłowania muzyki. I właśnie tam postanowił zrealizować największe marzenie swojego życia - budowę groty. Zaprojektował zbudowanie groty, autentycznie wzorowanej na Grocie Lourdzkiej. Dotychczasowo sądzono, że Robota był tylko pomysłodawcą i projektodawcą Groty. A obecnie został odnaleziony testament Roboty, w którym Robota lwią część owych pieniędzy przeznaczył na realizację swego pomysłu, w których doprowadził do tego, ze z niego brali przykład inni. Testament został spisany w języku niemieckim i jeszcze nie został przetłumaczony. Wysoką na 6 metrów grotę zbudowano jednak wg projektu o. Andrzeja Bolczyka. Robota do końca życia pozostał w Prudniku. Śmierć zaskoczyła go 17 maja 1902 r. w Zielone Święta, spoczywa na prudnickim cmentarzu, a grobem opiekują się nauczyciele i uczniowie naszej szkoły. Robota bardzo cierpiał nad tym, że nie ma dzieci, a jako człowiek głęboko religijny martwił się tym, że nie będzie nikogo, kto zmówi nad grobem „Wieczne odpoczywanie...”, czy zadba o grób. Tymczasem całe klasy młodzieży odwiedzają jego grób, porządkując i odmawiając „wieczny odpoczynek...”. Mieszkańcy Prudnika w 1960 r. z okazji 700-lecia miasta Prudnika, umieścili na ścianie domu, w którym mieszkał przy ulicy Młyńskiej 8 w Prudniku, tablicę pamiątkową, doceniając zasługi Filipa Roboty. A wybudowana w 1961 r. „tysiąclatka” w Łączniku otrzymała imię Filipa Roboty. Jedna z ulic w Prudniku także nosi jego imię. Nasza szkoła jego imię 12 stycznia 1976 r. i od 26 lat nam wiernie patronuje.

Źródło:
http://zsz2prudnik.republika.pl/robota.htm